Zanim udaliśmy się na nasz
postulancki urlop, czekał nas jeszcze jeden ważny dzień, a to za sprawą
przypadającej uroczystości Narodzenia Św. Jana Chrzciciela. W tym dniu
obchodził swoje imieniny brat Jan, który jest wikarym domu i naszym wice
magistrem.
W tym dniu, po jutrzni i śniadaniu mieliśmy czas na imieninową kawę wraz ze słodkościami. Po niej nastąpiła Msza Święta konwencka w intencji solenizanta, a następnie małe zamieszanie w refektarzu i kuchni, lecz co to dla nas. Nawet Chuck Norris nie zdążyłby się obrócić, a już wszystko było gotowe na uroczysty obiad. Na początku obiadu nastąpiła dla nas najbardziej stresująca chwila składania życzeń, ale po niemalże roku w postulacie i ten moment okazał się pestką. Gdy cały stres spłynął, zasiedliśmy do stołu. Posiłek, spożyty w braterskiej atmosferze, dodał nam sił potrzebnych do sprzątania po obiedzie, lecz i to minęło szybko – mamy już wprawę. Na deser każdy z nas udał się na zasłużoną sjestę i wymarzoną drzemkę. Przed nieszporami wraz z magistrem znów zasiedliśmy przy stole, przy którym nie zabrakło imieninowego ciasta i kawy. Tu pokrótce omówiliśmy plan działania na najbliższe dni. I tak spokojnie i radośnie upłynął dzień i wieczór imienin naszego brata Jana. Dla Radka to była ostatnia noc w Kłodzku.
W tym dniu, po jutrzni i śniadaniu mieliśmy czas na imieninową kawę wraz ze słodkościami. Po niej nastąpiła Msza Święta konwencka w intencji solenizanta, a następnie małe zamieszanie w refektarzu i kuchni, lecz co to dla nas. Nawet Chuck Norris nie zdążyłby się obrócić, a już wszystko było gotowe na uroczysty obiad. Na początku obiadu nastąpiła dla nas najbardziej stresująca chwila składania życzeń, ale po niemalże roku w postulacie i ten moment okazał się pestką. Gdy cały stres spłynął, zasiedliśmy do stołu. Posiłek, spożyty w braterskiej atmosferze, dodał nam sił potrzebnych do sprzątania po obiedzie, lecz i to minęło szybko – mamy już wprawę. Na deser każdy z nas udał się na zasłużoną sjestę i wymarzoną drzemkę. Przed nieszporami wraz z magistrem znów zasiedliśmy przy stole, przy którym nie zabrakło imieninowego ciasta i kawy. Tu pokrótce omówiliśmy plan działania na najbliższe dni. I tak spokojnie i radośnie upłynął dzień i wieczór imienin naszego brata Jana. Dla Radka to była ostatnia noc w Kłodzku.
Poranek zaświtał dla nas ciut
wcześniej, bo zależało nam na tym, aby wyjechać szybciej. Jednak pomimo
napiętego grafiku złożyliśmy urodzinowe życzenia Tomkowi, a po porannej kawie i
Coca-Coli, ułożyliśmy nasze bagaże jak puzzle do bagażnika i w drogę. Silnik
nie zdążył się rozgrzać a już opuszczaliśmy bramy miasta. Aby tradycji stała
się zadość, odśpiewaliśmy Godzinki ku czci Niepokalanego Poczęcia NMP. W Nysie
był „ Pit Stop ” na tankowanie i kawę dla magistra. Tak pobudzeni do działania
wyciągnęliśmy różańce aby prosić o potrzebne łaski i Światło Ducha Świętego na
czas zbliżających się rozmów z o. Prowincjałem. Z różańcami w ręku obraliśmy
kierunek – Kraków. Droga nie trwała długo, a to za sprawą dobrodziejstw jazdy
po autostradzie. Na horyzoncie pojawiły się charakterystyczne kominy [nie tylko
kopalni ;) ] wiedzieliśmy, że jesteśmy na Śląsku – pośrednim celu naszej
wyprawy. Okazało się, że ten teren to nie tylko kopalnie i huty, ale i miejsca
ciekawe i pożyteczne do zdobycia wiedzy, o czym nas informował nasz przewodnik
– Tomek. Niektóre z tych miejsc udało nam się odwiedzić.
Jednak z
niecierpliwością czekaliśmy na ujrzenie wyczekiwanej tabliczki „Przyszowice”,
gdzie na nasze przybycie czekali rodzice Tomka. Najpierw jednak poszliśmy do
kościoła. Tam odmówiliśmy modlitwy popołudniowe i nieszpory, a po nich Tomek przybliżył
nam trochę historię kościoła. Udało się wejść na chór i zobaczyć niecodzienną
stopkę przy organach. Ten element służy do pompowania powietrza, gdy nie ma
prądu. Wychodząc z kościoła podziękowaliśmy ks. proboszczowi za gościnę, a przy
drzwiach czekał na nas już nasz były współbrat Mariusz. Z wielką radością
przeszliśmy się pieszo do domu.
Ten 200-tu metrowy spacer wzmógł
w nas apetyt. Czekała na nas prawdziwa kurczakowo - sałatkowa uczta. O.
Augustyn od samego początku był pod wielkim wrażeniem umiejętności kulinarnych
mamy, tata natomiast doglądał ogniska. Dobrze że do pomocy zjechała się
rodzinka. Gdy udało się złapać oddech wszyscy razem zaśpiewaliśmy Tomkowi
tradycyjne „Sto lat”. I można by było odstawić sztućce, gdyby nie deser lodowy
i tort.
Takiej uczty nie oczekiwał nikt, nawet sam solenizant. To był niezapomniany prezent. Można jeszcze długo opisywać to co się działo, lecz z tego całego wrażenia Tomek nie wypił herbaty i nie zabrał aparatu fotograficznego i dlatego pod tym wpisem nie będzie niestety wielu zdjęć… ale cóż – solenizantowi wybaczamy :). Pomimo późnej pory przybycia do Krakowa, nikt nie chciał kolacji. Tak dobrze zostaliśmy nakarmieni, że pierwszy posiłek następnego dnia był bardzo lekki.
Takiej uczty nie oczekiwał nikt, nawet sam solenizant. To był niezapomniany prezent. Można jeszcze długo opisywać to co się działo, lecz z tego całego wrażenia Tomek nie wypił herbaty i nie zabrał aparatu fotograficznego i dlatego pod tym wpisem nie będzie niestety wielu zdjęć… ale cóż – solenizantowi wybaczamy :). Pomimo późnej pory przybycia do Krakowa, nikt nie chciał kolacji. Tak dobrze zostaliśmy nakarmieni, że pierwszy posiłek następnego dnia był bardzo lekki.
A następnego dnia, wyspani i z
uśmiechami na twarzach przywitaliśmy się z ojcami i klerykami franciszkańskimi
w słynnych Bronowicach. Przy porannej kawie poznaliśmy kilku kleryków którzy
jeszcze byli w domu. Oprowadzili nas po seminarium i opowiedzieli jakie mają
plany na najbliższe tygodnie. Tak jak my i oni są wyznaczeni do różnych posług
w innych klasztorach. Zapoznaliśmy się z planem dnia i zwyczajami panującymi w
trakcie formacji. Tak rozpoczęliśmy pierwszy dzień spędzony w dawnej stolicy
Polski. Naszymi przewodnikami okazali się nieustraszeni współbracia i za ich
radą wsiedliśmy do tramwaju nr 8 i po kilkunastu minutach chodziliśmy po
Plantach. Jak się później okazało to był najtrudniejszy etap. Następnie
magister przepytał co wiemy na temat Krakowa i tym samym przechodząc przez
rynek udaliśmy się na Wawel. Tam weszliśmy do katedry kłaniając się nisko
królom i królowym, obeszliśmy dookoła ołtarz i po chwili adoracji Najświętszego
Sakramentu, weszliśmy do krypty gdzie spoczywa Para Prezydencka
Jeszcze zajrzeliśmy na
dziedziniec królewski i wracając w stronę Rynku, ojciec magister pokazał nam
kościoły, przy których znajdują się klasztory innych zakonów: „bernardyni”,
dominikanie, kapucyni i klaryski. Punktem zbiorczym był właśnie kościół sióstr klarysek
o godzinie 15.00, akurat na odmówienie Koronki. Każdemu wystarczyło czasu wolnego.
Kto chciał to czekał na ulicy Brackiej na deszcz, kto nie chciał mógł
spacerować po zakamarkach i wynajdować ciekawostki życia mieszczańskiego z
odległych czasów targując się pod Sukiennicami. Tym razem kupcy okazali się
nieugięci. Dla chętnych stała otworem dzielnica Kazimierska, w tamte rejony
wybrał się Tomek, gdzie m.in. zwiedził wyremontowaną synagogę na ulicy
Miodowej. Gdy dobiegał czas wolny, w umówionym miejscu już czekał młodszy brat
Tomka. Tak więc w powiększonym składzie pomodliliśmy się, a następnie, za radą brata-studenta,
udaliśmy się na naleśniki. Ze zdziwieniem patrzyliśmy na Menu. Lecz po kilku
minutach każdy z nas zajadał słusznego studenckiego naleśnika. Choć z początku
wątpiliśmy, czy uda nam się najeść jednym naleśnikiem, okazało się, ze nasze
obawy były bezpodstawne. Na deser poszliśmy do księgarni poszperać wśród
ciekawych pozycji, tak udało się ułożyć kilka ciekawych pamiątek. I znów nastał
czas rozłąki.
Dla chętnych była możliwość
powrotu na nocleg i odpoczynek, z tej propozycji skorzystali Rafał i Radek,
Tomek natomiast udał się z jego bratem na wydział fizyki. Podpatrzył jak
wygląda UFO o którym tyle słyszał. Na własnej skórze poczuł kosmiczne
technologie Made in Poland. Zobaczył również coś z „własnej branży” – wielki aparat
fotograficzny z matrycą wielkości ręki. Po takich wrażeniach podziękował bratu
za cenne spotkanie. Gdy dojechał na miejsce, to mecz się właśnie kończył. Pod
wieczór zjawił się i magister, który w tym czasie odwiedzał [przyszłą] rodzinę.
Wspomniał jedynie, że krakusy, tak jak ślązacy mają specyficzny akcent, który na
początku wywołuje uśmiech na twarzy. Po krótkich ogłoszeniach rozeszliśmy się swoich
pokoi aby odmówić kompletę i wypocząć przed jutrzejszym dniem.
Piątkowy poranek choć był
pochmurny, to jednak nie zniechęcił do wstania. Szczególnie, że na ten dzień
zaplanowaliśmy formację ducha w sanktuarium łagiewnickim.
Na początek
odmówiliśmy wspólnie jutrznię i po treściwym śniadaniu udaliśmy się na drugą
stronę miasta. Tym razem niezaprzeczalnie chwaliliśmy konstruktorów autostrad.
Dzięki temu bez przeszkód dojechaliśmy na miejsce. Zaraz na początku udaliśmy
się do kaplicy adorować Pana Jezusa i ucałować relikwie św. Faustyny, trwało to
zaledwie kilka minut, ze względu na rozpoczynającą się Mszę świętą dla
zagranicznych pielgrzymów. Przez to mieliśmy godzinę do własnej dyspozycji, co
pozwoliło na wyciszenie i przygotowanie się do Mszy w bazylice. Również i ona
była międzynarodowa, bo choć głównym celebransem był nasz magister, to w
koncelebrze pojawił się ksiądz z Chin. To miejsce jeszcze bardziej uświadomiło
nam pojęcie powszechności i jedności Kościoła.
Po Mszy księża zrobili sobie
pamiątkowe zdjęcie i następnie udaliśmy się po sąsiedzku do Centrum Jana Pawła
II. Tam zobaczyliśmy budowany kościół, centrum formacyjne i muzeum. W bocznej
kaplicy św. Kingi odmówiliśmy modlitwy południowe i nawiedzieliśmy różne
kaplice poświęcone Matce Bożej z różnych zakątków świata. Wychodząc z kościoła
udaliśmy się do muzeum na wystawę poświęconą Całunowi Turyńskiemu. [szczegóły wystawy TUTAJ] Pomimo niewielu
eksponatów przedstawiających rekonstrukcje przedmiotów z czasów Chrystusowych
to jednak było warto poświęcić uwagę. W większości były tam tablice na których
umieszczono zdjęcia i wyniki badań naukowych potwierdzających autentyczność
tego płótna. Na środku znajdowała się rzeźba przedstawiająca ułożenie mężczyzny
po zawinięciu w płótno.
Wychodziliśmy w milczeniu. Mieliśmy jeszcze chwilę na kontemplację i modlitwę. Gdy udało nam się wsiąść do gorącego samochodu udaliśmy się na obiad. Ponieważ w o. Augustynie chyba wciąż świeże było spotkanie z chińskim duchownym, zaproponował nam chińską restauracyjkę. Na początku każdy z nas próbował rozszyfrować poszczególne danie, snując hipotezy co jest co. Jednak po fachowych odpowiedziach obsługi, udało nam się smacznie zjeść. Po takiej uczcie udaliśmy się na zasłużoną sjestę. Wieczorem odmówiliśmy nieszpory i udaliśmy się na ostatnie wspólne lody na rynek krakowski. Nocny spacer nie trwał długo, ponieważ rano zaplanowaliśmy wizytę w klasztorze na Bielanach. I tak pełni wrażeń poszliśmy spać.
Wychodziliśmy w milczeniu. Mieliśmy jeszcze chwilę na kontemplację i modlitwę. Gdy udało nam się wsiąść do gorącego samochodu udaliśmy się na obiad. Ponieważ w o. Augustynie chyba wciąż świeże było spotkanie z chińskim duchownym, zaproponował nam chińską restauracyjkę. Na początku każdy z nas próbował rozszyfrować poszczególne danie, snując hipotezy co jest co. Jednak po fachowych odpowiedziach obsługi, udało nam się smacznie zjeść. Po takiej uczcie udaliśmy się na zasłużoną sjestę. Wieczorem odmówiliśmy nieszpory i udaliśmy się na ostatnie wspólne lody na rynek krakowski. Nocny spacer nie trwał długo, ponieważ rano zaplanowaliśmy wizytę w klasztorze na Bielanach. I tak pełni wrażeń poszliśmy spać.
W sobotę powstaliśmy na mszę
konwecką wraz ze wspólnotą seminaryjną. Następnie szybko zjedliśmy śniadanie i
posprzątaliśmy pokoje. Tak przygotowani do wyjazdu udaliśmy się do Eremu oo.
Kamedułów na Bielanach.
Tam wejście jest wyznaczone o danej godzinie, więc nie mogliśmy się spóźnić. Ciekawostką okazała się informacja dotycząca wejścia kobiet do kościoła. Mogą one do kościoła wejść tylko 12 dni w roku, na większe uroczystości. Na szczęście dla nas nic nie stało na przeszkodzie, weszliśmy do kościoła, dolej kaplicy, krypty zakonnej i sali akustycznej. Ta sala wywarła na nas największe zdziwienie. Nikt się nie spodziewał takiego efektu akustycznego. I niepostrzeżenie minęło pół godziny w tym pełnym ciszy i skupienia szczycie. Wychodząc podziękowaliśmy bratu furtianowi za możliwość wejścia i zapewniliśmy o modlitwie. Z jego strony otrzymaliśmy również zapewnienie o modlitwie i wiele uśmiechu. Nie mieliśmy więcej czasu na rozmowę, bowiem byliśmy umówieni w następnym miejscu. Aby dojechać do klasztoru na Górze Św. Anny magister jechał autostradą, przez to rozwiązanie drogowe sprawnie i bez przeszkód dojechaliśmy na MOP Góra św. Anny. W tym miejscu pożegnaliśmy się z o. Augustynem, który jechał do Kłodzka, a my pieszo udaliśmy się na szczyt do klasztoru.
Tam przywędrowaliśmy w samo południe, akurat na obiad. Gdy weszliśmy do refektarza zapanowało poruszenie wśród współbraci i nieopisana radość o. gwardiana kiedy nas zobaczył. Po obiedzie wspólnie pomagaliśmy przed uroczystościami i pielgrzymką mężczyzn. W międzyczasie wraz z klerykami obieraliśmy agrest, wydawało się że będzie to trwało wieki. Lecz fr. Gabriel zaczął odmawiać różaniec i cała robota była zrobiona. Tak uskrzydleni modlitwą mieliśmy jeszcze chwilę dla siebie. Po kolacji była krótka rekreacja i przywitanie się z o. Prowincjałem. Następnego dnia po porannej Mszy św. w bazylice nastąpiła niezapomniana rozmowa. Dotyczyła ona naszej przyszłości zakonnej, dlatego tak mocną ją przeżywaliśmy. Na pierwszy ogień poszedł Tomek, następnie Radek a na końcu Rafał. Każdy z nas wychodził z uśmiechem na twarzy. Jest dobrze :)
Tam wejście jest wyznaczone o danej godzinie, więc nie mogliśmy się spóźnić. Ciekawostką okazała się informacja dotycząca wejścia kobiet do kościoła. Mogą one do kościoła wejść tylko 12 dni w roku, na większe uroczystości. Na szczęście dla nas nic nie stało na przeszkodzie, weszliśmy do kościoła, dolej kaplicy, krypty zakonnej i sali akustycznej. Ta sala wywarła na nas największe zdziwienie. Nikt się nie spodziewał takiego efektu akustycznego. I niepostrzeżenie minęło pół godziny w tym pełnym ciszy i skupienia szczycie. Wychodząc podziękowaliśmy bratu furtianowi za możliwość wejścia i zapewniliśmy o modlitwie. Z jego strony otrzymaliśmy również zapewnienie o modlitwie i wiele uśmiechu. Nie mieliśmy więcej czasu na rozmowę, bowiem byliśmy umówieni w następnym miejscu. Aby dojechać do klasztoru na Górze Św. Anny magister jechał autostradą, przez to rozwiązanie drogowe sprawnie i bez przeszkód dojechaliśmy na MOP Góra św. Anny. W tym miejscu pożegnaliśmy się z o. Augustynem, który jechał do Kłodzka, a my pieszo udaliśmy się na szczyt do klasztoru.
Tam przywędrowaliśmy w samo południe, akurat na obiad. Gdy weszliśmy do refektarza zapanowało poruszenie wśród współbraci i nieopisana radość o. gwardiana kiedy nas zobaczył. Po obiedzie wspólnie pomagaliśmy przed uroczystościami i pielgrzymką mężczyzn. W międzyczasie wraz z klerykami obieraliśmy agrest, wydawało się że będzie to trwało wieki. Lecz fr. Gabriel zaczął odmawiać różaniec i cała robota była zrobiona. Tak uskrzydleni modlitwą mieliśmy jeszcze chwilę dla siebie. Po kolacji była krótka rekreacja i przywitanie się z o. Prowincjałem. Następnego dnia po porannej Mszy św. w bazylice nastąpiła niezapomniana rozmowa. Dotyczyła ona naszej przyszłości zakonnej, dlatego tak mocną ją przeżywaliśmy. Na pierwszy ogień poszedł Tomek, następnie Radek a na końcu Rafał. Każdy z nas wychodził z uśmiechem na twarzy. Jest dobrze :)
Po rozmowie mieliśmy czas wolny
do obiadu. Tu rozeszliśmy się aż do modlitw południowych. Potem była pomoc przy
obiedzie i nawet oczy kilku biskupów nie stresowały jak poranna rozmowa. Po
wszystkich obowiązkach nastąpił zasłużony odpoczynek. Dla Radka trwał on
zaledwie chwilę, a to ze względu na godzinę odjazdu pociągu do Gliwic. Tam od
poniedziałku rozpoczynał pomoc w zakrystii i na furcie. Za to Rafał i Tomek
wraz z br. Pacyfikiem oczekiwali na fr. Lotara, który miał przyjechać wieczorem
i zawieść ich do Kłodzka. Wieczorem szczyt Świętoanieński spowiła czarna
chmura, była długa i intensywna ulewa z piorunami. To spowodowało, że wieczorny
wyjazd został przesunięty na poniedziałkowy poranek. Niektórzy byli niezadowoleni,
że dotrą do Kłodzka trochę później, inni odwrotnie – odczuwali radość, że uda
się spędzić jeszcze jedną noc na szczycie.
Choć poranne wstawanie było o
brzasku słońca, to z zapasem wielu dobrych słów i błogosławieństwem
opuszczaliśmy to miejsce. Tak minął przedłużony wspólny wyjazd na początku
wakacji.