czwartek, 20 lutego 2014

Dwudniowa wycieczka z międzylądowaniem cz. 2

Z przyjemnością budzimy się w ciepłym Domu Pielgrzyma. Zaczynamy dzień od marszu do kaplicy Matki Bożej Anielskiej, gdzie o. Augustyn odprawił dla nas poranną Eucharystię połączoną z modlitwą Jutrzni. Po śniadaniu dla ducha udajemy się do Salki, gdzie czeka na nas już obdarzony niemałym talentem kulinarnym gwardian domu - o. Ignacy, który zagania nas do stołu ze znanym nam już "wszystko musi zniknąć". Wobec tego wszystkiego do stołu zasiada nawet nasz Magister, który jada śniadania tylko w ostateczności, lub... gdy są naprawdę pyszne! Zabieramy się zatem do oczyszczania stołu ze wszystkich smakołyków, bowiem przed nami drugi dzień intensywnego wypoczywania, zwiedzania i odwiedzania.


Gdy nasze brzuchy są już pełne, a buzie uśmiechnięte, dociera do nas o. Ambroży, kursowy kolega o. Augustyna, który został wybrany jako najlepszy przewodnik po annogórskim sanktuarium. Niestety ogrom posiadanej wiedzy rozbija się o uciekający czas, dlatego zostajemy oprowadzeni w błyskawiczny sposób przyswajając maksymalną ilość informacji.


Zaczynamy od kalwaryjskich kaplic, o których już tylko można by opowiadać cały dzień: od historii  budowy samej kalwarii, przez wszystkie remonty i przebudowy, przez wystrój wnętrza i symbolikę każdego plafonu i detalu. Resztę informacji otrzymujemy już w drodze do Bazyliki, co chwila słysząc "ja, August" na delikatne sugestie naszego Magistra o małej ilości czasu, co bez skrupułów sami podchwytujemy i wykorzystujemy w dalszej drodze... 
Znając już w maksymalnym skrócie historię figurki św. Anny, Sanktuarium i Kalwarii wsiadamy na pokład naszego busa, a za kierownicą siada Magister, który na trasie do Borek Wielkich zaplanował jeszcze jedno miejsce postoju, które w planie mieściło się pod nazwą "babcia", a gdzie to dokładnie jest nie pamiętał nawet sam kierowca. W końcu jednak po przejechaniu całej wioski wzdłuż i wszerz znaleźliśmy niepozorny domek, w którym mieści się zgromadzenie sióstr służebniczek 
Siostra Waleria - babcia i jej współsiostra [nie pamiętamy imienia] okazały się mieć tyle dobrego poczucia humoru, że trudno było nam w to uwierzyć i szybko nam samym się to udzieliło. Śmialiśmy się bez liku przy babcinej kawie 

Żeby dzień był rodzinny, zaraz od "babci" pojechaliśmy do braci - tym razem do braci nowicjuszy, czyli do Borek Wielkich. Niektórzy z nas po raz pierwszy odwiedzili nasz przyszły dom [jak Pan Bóg pozwoli, przełożeni dopuszczą, a my nie zaniedbamy].

dostojny klasztor nowicjacki przywitał nas piękną pogodą 

Przyjechaliśmy w samą porę. Najpierw udaliśmy się do kaplicy, aby wraz z borecką wspólnotą odmówić modlitwy południowe. 
Następnie zjedliśmy obiad, po którym wspólnie nawiedziliśmy cmentarz i pomodliliśmy się przy grobach zmarłych współbraci oraz mieliśmy okazję zobaczyć otoczenie boreckiego kościoła i klasztoru.

Potem zawitaliśmy w gościnne progi piętra nowicjackiego, gdzie o. Remigiusz - magister nowicjuszy [i rektor seminarium z czasów studiów naszego magistra] i bracia przyjęli nas bardzo serdecznie i po bratersku. Była to nie tylko okazja do tego żeby poznać się nawzajem, ale i wymienić się informacjami. Braci nowicjuszy interesowało, co ciekawego słychać w Kłodzku, my natomiast byliśmy bardziej zainteresowani tym, co ciekawego czeka nas w Borkach. Czas płynął bardzo szybko przy opowiadaniach o. Remigiusza, który m.in. wspominał czasy, gdy nowicjuszy było tylu, że nawet na korytarzach spali. 

Ponieważ jednak czas nas gonił, w tempie błyskawicznym "zwiedziliśmy" jeszcze nowicjat [liczymy, że już wkrótce będziemy mieli okazję poznać lepiej to miejsce], słuchając o. Augustyna, który z rozrzewnieniem wspominał lekcje łaciny w nowicjakiej klasie i dziękując za gościnę, zaprosiliśmy braci nowicjuszy do Kłodzka.
Nie obyło się bez pamiątkowego zdjęcia, na którym nasz magister uwiecznił "przyszłość naszej Prowincji i Zakonu". Żal było wyjeżdżać, lecz nie pozostało nic innego, jak pożegnać się i ruszyć w dalszą podróż, która planowana według "rodzinnego klucza" prowadziła nas do Zabrza, gdzie mieliśmy odwiedzić dom rodzinny Mariusza. 
Dzięki temu, że Mariusz, który doskonale znał te tereny przewiózł nas skrótami, mieliśmy tyle czasu, że zanim zasiedliśmy w jego domu, zdążyliśmy nawiedzić dwa zabrzańskie kościoły. W kościele św. Wawrzyńca, który był niestety zamknięty, odmówiliśmy Koronkę do Bożego Miłosierdzia [stojąc w przedsionku]. Natomiast w otwartym!!! parafialnym kościele Mariusza - p.w. św. Teresy z Lisieux udało nam się odmówić nieszpory, choć organista, który chciał "poćwiczyć" chyba nie mógł się doczekać aż skończymy. Nabrawszy sił duchowych, udaliśmy się do domu Mariusza.

O. Augustyn wspominał, że kiedy po raz ostatni tutaj był, ulica przypominała rzekę błota, jednak tym razem mile zaskoczeni, zajechaliśmy pod dom bez trudu. Tutaj serdecznie przyjęci przez rodzinę naszego brata, odpoczęliśmy sobie przy kawie i czymś słodkim. Domowa atmosfera tak nam się udzieliła, że niektórzy z nas czuli się tak swobodnie [a może byli już tak zmęczeni], że wypili cały zapaś napojów chłodzących, jakie były w domu. Tempus fugit... Dlatego dziękując za gościnę, tradycyjnie zaprosiliśmy do siebie i ruszyliśmy dalej do Przyszowic, gdzie czekała nas rodzina Tomka.
Wielopokoleniowe spotkanie rodzinne przy stole [tradycyjne "to musi zniknąć" już nas nie dziwiło i nie oponowaliśmy] stało się okazją do rozmów na wiele ciekawych tematów. Dowiedzieliśmy się m.in. z którym z biskupów chodziła do jednej klasy babcia Tomka. 
Jednak niekwestionowaną gwiazdą wieczoru była bratanica Tomka - Marysia, która wykazała się niewiarygodna odwagą, chętnie nawiązywując znajomości z gośćmi, nie tylko nie bojąc się nikogo...


...ale nawet wykazując wielkie zainteresowanie drogą zakonną, którą poszedł wujek Tomek. Jak tylko Marysia zacznie mówić, na pewno będzie prowadziła dysputy teologiczne :)


Jeszcze tylko tradycyjna rodzinna fotka, zapewnienie o modlitwie i dziękując za napełnienie naszych żołądków, za rodzinną atmosferę i bardzo miłe przyjęcie, zaprosiliśmy do naszego Kłodzka i wsiadając do niestrudzonego granatowego busa, udaliśmy się w kierunku naszego klasztoru.

Tak minęła nam wycieczka z międzylądowaniem :) 
Wszystkim, którzy nas gościli, otwierając przed nami serce, domy i... spiżarnie :) [naszym Rodzinom i Współbraciom] serdecznie dziękujemy i obiecujemy modlitwę. Niech Bóg będzie dla Was nagrodą!


środa, 19 lutego 2014

Dwudniowa wycieczka z międzylądowaniem cz. 1

W ramach krótkich, acz intensywnych ferii, tym razem o. Augustyn zaproponował dla nam odwiedziny kilku mniej, lub bardziej znajomych miejsc. Wycieczka zaplanowana była na dwa dni z międzylądowaniem i noclegiem na Górze św. Anny. Plan był ambitny, a czasu w sam raz, skoro więc tylko zjedliśmy śniadanie, ruszyliśmy w drogę. Plan na środę: Prudnik, Głubczyce, Kietrz, Dzierżysław, Góra św. Anny. Tymczasem opuszczamy Kłodzko i zgodnie z pobożnym zwyczajem postulantów przystąpiliśmy do odśpiewania Godzinek, którym przewodził dziś Rafał.
Szybko docieramy do Prudnika, gdzie pod nieobecność gwardiana - o Wita, zostaliśmy przywitani przez o. Faustyna, który z powodu różnych obowiązków musiał nas na chwilę opuścić. Zachęcił jednak, abyśmy czyli się jak w domu, z czego skorzystaliśmy z radością. Klasztor prudnicki powstał w 1852 roku, gdy przybył w te strony franciszkański odłam alkantarynów. Ważny jest fakt, że w 1996 roku abp Alfons Nossol, podniósł przyklasztorny kościół św. Józefa do rangi sanktuarium i właśnie w owym kościele rozpoczynamy odwiedziny prudnickiego klasztoru, od Eucharystii sprawowanej z formularza o św. Józefie. 
W klasztorze od 6 października 1954 do 28 października 1955 był więziony kardynał Stefan Wyszyński. Ponieważ nasz Magister, będąc klerykiem, niejednokrotnie pomagał przy różnych okazjach w tutejszym klasztorze, był tez idealnym przewodnikiem po celi upamiętniającej to uwięzienie, o której jak sam zapewniał, potrafił kiedyś opowiadać 45 minut bez zająknięcia. Nam opowiedział na szczęście tę historię w wersji krótszej i ruszyliśmy dalej, na Drogę Krzyżową, która okala las przy klasztorze.
Na koniec nawiedzamy cmentarz, na którym pochowany jest poprzednik/imiennik o. Augustyna, którego wraz z wszystkimi pochowanymi tam braćmi otoczyliśmy naszą modlitwą. Gościnność braci z prudnickiego klasztoru była wielka i nie zabrakło też kawy i ciasta, którym nas przyjęli. W końcu pożegnaliśmy się z zabieganym o. Faustynem i ruszyliśmy w dalszą drogę, do kolejnego klasztoru.
Kolejnym miejscem do którego pomknął nasz granatowy bus - a my w raz z nim - był najstarszy klasztor naszej Prowincji - w Głubczycach. Po przywitaniu się z o. Aureliuszem - gwardianem konwentu, udaliśmy się do kościoła na krótkie nawiedzenie. Kościół p.w. św. Bernardyna ze Sieny jest jedynym z kilku kościołów w naszej Prowincji posiadającym krypty i jedynym [jak do tej pory], gdzie jeszcze są miejsca dla zmarłych braci. Chwila modlitwy za zmarłych i refleksja... a może to miejsce czeka na któregoś z nas?
Wraz z gościnnymi gospodarzami klasztoru udaliśmy się następnie na wspólne modlitwy do kaplicy klasztornej i przepyszny obiad, który wyszedł spod ręki br. Pawła [DZIĘKUJEMY :) ]. Ponieważ klasztor w Głubczycach jest też pierwszym miejscem, gdzie był postulat [do 1997 roku], po obiedzie udaliśmy się pooglądać pomieszczania, w których wzrastali w powołaniu poprzedni postulanci, a teraz mieści się tam FOPD :) Niektórzy szukali śladów postulanckiej obecności, a niektórzy szukali na wywieszonych zdjęciach swoich znajomych :) Gościnne progi głubczyckiego klasztoru opuściliśmy po wypiciu tradycyjnej kawy z o. Aureliuszem. Następnie na chwilę nawiedziliśmy piękny parafialny kościół, znajdujący się w centrum miasta, przy jedynych światłach sygnalizacji drogowej i udaliśmy się do kolejnego zaplanowanego punktu wycieczki. 

UWAGA! ARTYKUŁ ZAWIERA LOKOWANIE PRODUKTU :)

Tak... tak.. W ramach szeroko pojętej rekreacji, dzięki zaproszeniu Kierownika basenu w Kietrzu [i jednocześnie byłego szefa naszego Radka], pojechaliśmy się wymoczyć. Magister obawiał się wprawdzie, że jak zobaczy go GreenPeace to będą chcieli go ratować i odeślą do innych wielorybów, ale na szczęście nic takiego się nie stało. Niektórzy z nas pływali - bo umieją, niektórzy starali się pływać - bo do odważnych świat należy, a niektórzy siedzieli i się nie ruszali, bo dla nich jedynym bezpiecznym akwenem wodnym jest wanna :) W każdym razie było bardzo sympatycznie i miło, a dzięki uprzejmości Pana Kierownika mogliśmy zobaczyć również jak basen działa "od spodu". Na zakończenie dowiedzieliśmy się jak to córka Pana Kierownika pozowała do zdjęć z bł. Janem Pawłem II i... obiecaliśmy sobie, że jeszcze się spotkamy. A na pewno będziemy pamiętać w modlitwach!
W końcu oddaliliśmy się od "niebezpiecznych" akwenów wodnych w stronę Dzierżysławia, czyli rodzinnego domu Radosława, który wyraźnie się ożywił opowiadając o domie, kościele, sąsiadach, sklepie, boisku  i niemal każdym z zakamarków, w których niegdyś spędzał wolne chwile swojej młodości. Gdy tylko dotarliśmy pod dom, przywitała nas i ugościła rodzina Radka, która natychmiast zagoniła nas do stołu, gdzie królowały pierogi w różnej postaci, by uzupełnić spalone na basenie kalorie i oczywiście wypytać o wiele spraw, a przede wszytkim, czy ten Radosław jest grzeczny w Zakonie...
Chwilę później dołączył do nas ks. proboszcz, który bardzo ochoczo włączył się do prowadzonych dyskusji. Niestety coraz późniejsza pora zmuszała nas powoli do ruszenia w trasę. Nim jednak skierowaliśmy się w stronę Góry św. Anny, nawiedziliśmy jeszcze kościół parafialny pw. św. Bartłomieja, którego najstarsza część pochodzi aż z XIV w. Radek z dumą oprowadził nas pokrótce, a następnie dzięki uprzejmości proboszcza mogliśmy jeszcze uczcić relikwie ks. Jana Bosko.
Obdarowani jeszcze przez gościnnego księdza proboszcza tym co najcenniejsze - błogosławieństwem i "Dzienniczkami" św. Faustyny, ruszyliśmy już w całkowitym mroku w stronę Domu Pielgrzyma, gdzie czekał na nas już o. Ignacy. Na miejsce dotarliśmy dość późno, ale na tyle wcześnie, aby spędzić jeszcze kilka chwil ze wspólnotą Domu Pielgrzyma i bez marudzenia udać się na upragniony spoczynek u stóp św. Anny.
C.D.N.

wtorek, 18 lutego 2014

Odwiedziny u Grzegorza ex-juniora

W planie drugiego dnia naszych krótkich ferii, znalazły się odwiedziny Ratajna. To odpowiedź na zaproszenie Grzegorza, który choć rozstał się z nami na początku roku, ciągle utrzymuje kontakt. A my oczywiście bardzo chętnie odwiedziliśmy naszego byłego Juniora, któremu na przywitanie podarowaliśmy karton mleka i struclę w zastępstwie chałki - ulubionych produktów spożywczych, które jak zapamiętaliśmy najbardziej lubił.
Rzeczony Grzegorz z upominkami i uśmiechem.
Po "Kawie" wybraliśmy się zwiedzać okolicę.
Parafia św. Antoniego w Ratajnie.
Kościół wybudowany przez ewangelików w latach 1848-49. Dopiero w 1947 "stał się" rzymsko-katolicki.
"Sweet fotka" w lustrze.
Dumny Grzegorz oprowadza nas po swojej wiosce.
Po tak miłym przyjęciu nas i ugoszczeniu ruszyliśmy jeszcze do Henrykowa "pożyczając" sobie Grzegorza jako najlepszego przewodnika w jego rodzinnych stronach. Niestety okazało się, że dawne Opactwo Cysterskie mogliśmy podziwiać jedynie z zewnątrz, ale w końcu lepszy rydz, niż nic.Większość wspaniałego budynku klasztornego, jak opowiadali nam Grzegorz i o. Augustyn, zajmują dziś uczniowie Katolickiego Liceum Ogólnokształcącego oraz alumni pierwszego roku Metropolitalnego Wyższego Seminarium Duchownego.
Kiedyś ta droga musiała tętnić życiem.
Już pięknie odrestaurowana fasada.
Czas jednak uciekał nieubłaganie i w końcu trzeba było pożegnać Grzegorza, którego odwieźliśmy do domu, a samu ruszyliśmy do Ząbkowic, gdzie czekały na nas Siostry Obliczanki, które zaprosiły nas na wspólną Adorację Najświętszego Sakramentu i Mszę Świętą, którą odprawił oczywiście nasz o. Magister. Później siostry zaprosiły nas na "kawę", a o. Augustyn zachwalał, że to jedyny znany mu żeński dom zakonny, po którym biega pies. Siostry oczywiście przedstawiły nam sympatycznego czworonoga. Tak więc w radosnej atmosferze pożegnaliśmy się z Obliczankami, która już zaprosiły nas na kolejną wizytę... nie ukrwając, że przydałaby się na wiosnę pomoc w ogrodzie. Pożyjemy - zobaczymy!

poniedziałek, 17 lutego 2014

Rewizyta u Postulantów CMF w Kudowie

Powoli mija nam pół roku naszego pobytu w postulacie. W związku z tym, magister postanowił zorganizować ferie. Krótsze niż szkolne, ale miałby być intensywne...  Trzeba przyznać, że na ten czas trafiła się nam prawdziwie wiosenna pogoda. Najbliższe posty w telgraficznym skrócie przybliżą Wam ten niespełna tydzień...

Pierwszego dnia nasz Magister zaplanował rewizytę u braci Klaretynów w Kudowie, na co wszyscy czekaliśmy już z niemałą niecierpliwością. Niemal bez problemu dotarliśmy na miejsce i po ugoszczeniu nas kawą bracia zabrali nas na zwiedzanie domu formacyjnego, a później i samej Kudowy Zdrój. 
Nasza postulancka "Granatowa strzała".
Jest ping-pong? To już planujemy turniej! 
I najważniejsze miejsce - kaplica. 
Zwiedzanie miasta rozpoczęliśmy od Kaplicy u Sióstr Św. Elżbiety NSPJ. 
Oczywiście trzeba odwiedzić Park Zdrojowy. 
A teraz pod górę, w ślad za naszymi przewodnikami. 
Jedyna w Polsce Kaplica Czaszek  - niestety zakaz fotografowania wewnątrz. 
Okazało się, że w poniedziałek Kaplica Czaszek jest zamknięta dla zwiedzających, jednak nasz magister użył swoich "znajomości" i dzięki uprzejmości księdza proboszcza i oprowadzającej nas siostry mogliśmy wejść i pomodlić się za zmarłych w tym szczególnym miejscu.

Nawiedziliśmy też symboliczny grób bł. Gerharda Hirschfeldera - kapłana pracującego niegdyś w tym miejscu, który zginął smiercią męczeńską w obozie koncentracyjnym w Dachau. Tutaj pomodliliśmy się za wszystkie ofiary wojen oraz prześladowanych za wiarę.

 Symboliczny grób bł. Gerharda Hirschfeldera.  

Spacer w wiosennej atmosferze, później obiad i jeszcze chwila pogawędek, aż niechętnie zebraliśmy się, by opuścić gościnne progi Klaretynów. Trzeba było jednak powoli ruszyć w drogę powrotną, na której mieliśmy jeszcze jedno miejsce do odwiedzenia. Pożegnaliśmy się więc już zapowiadając kolejne spotkania w takim gronie.  
I na koniec wizyty wspólne zdjęcie.
Powrót słynną drogą tysiąca zakrętów.
Nasz skupiony kierowca - o. Augustyn.
I nasz cel - kto zgadnie?
Wambierzyce to miejsce, w którym postanowiliśmy się zatrzymać, aby przeżyć Eucharystię w klasztornej kaplicy. Mszę Świętą odprawił dla nas o. Magister, który w krótkim kazaniu  przybliżył nam różne sposoby modlitwy na wzór Maryi. Posileni Słowem Bożym i Chlebem Eucharystycznym zostaliśmy jeszcze zaproszeni przez gościnnego br. Jakuba, który jest Gwardianem wambierzyckiego klasztoru, na kawę. Z zaproszenia oczywiście skorzystaliśmy. Na zakończenie pożegnaliśmy się z Matką Bożą - Królową Rodzin i zapewniliśmy, że jeszcze tu wrócimy, bowiem w wielkim sanktuarium ciągle trwają remonty, w których postulanci mogą i chcę się przydać. 
Maryja - Królowa Rodzin.

piątek, 14 lutego 2014

Spotkanie ze współbratem psychologiem

W dniach 13-15 lutego lutego w naszym klasztorze gościł o. Borys Soiński, franciszkanin z prowincji św. Franciszka z Asyżu (tzw. prowincja poznańska). Przyjechał aby przeprowadzić wśród nas testy psychologiczne. Choć pozornie pytania testowe wydawały nam się dziwne, okazało się, że na ich podstawie, o. Borys mógł niejedno o nas powiedzieć podczas indywidualnych rozmów. Mają one nam pomóc dostrzec w sobie i rozwijać cechy, dzięki którym możemy być lepszymi zakonnikami oraz zauważyć również wady, które mogą nam utrudniać realizację drogi powołania. O. Borysowi dziękujemy za poświęcony nam czas, rozmowę w braterskiej atmosferze oraz wszelkie uwagi i wskazówki dotyczące każdego z nas. 

Ojciec Borys (zdjęcie za http://franciszkanie.net)

czwartek, 13 lutego 2014

Memento Mori - pogrzeb współbrata


"Memento mori" - "pamiętaj, że umrzesz". Taką lekcję dał nam o. Nikodem, który niespodziewanie zmarł w wieku 51 lat w Gliwicach w niedzielę 9.02.2014. Chociaż nie wszyscy znalismy go osobiście, jednak serce podpowiadało nam, aby wspólnie udać się na Górę św. Anny, by razem z innymi wspólbraćmi modlić się na pogrzebie pierwszego w naszej Prowincji Magistra Postulatu oraz wieloletniego Gwardiana w naszym, kłodzkim klasztorze.

O. Nikodem urodził się 25.07.1963 r. w Pyskowicach. Habit zakonny otrzymał 28.08.1982 r. Profesję czasową złożył 28.08.1983 r., a uroczystą 31.01.1988 r. w Gliwicach. Święcenia prezbiteratu przyjął z rąk bp. Antoniego Adamiuka 13.05.1989 r. w Głubczycach. 
Pracę kapłańską rozpoczął w Kłodzku jako wikariusz parafialny. Jednak już rok po święceniach, przełożeni powierzyli mu funkcję magistra postulantów, którą pełnił przez cztery lata. To on tworzył struktury pierwszego roku formacji, za co jesteśmy mu wdzięczni. W kolejnych latach Zarząd Prowincji powierzył mu funkcję gwardiana i proboszcza w Nysie (1994-2003) oraz gwardiana w Kłodzku (2006-2012).
W trakcie swojego życia chętnie podejmował posługę rekolekcjonisty i misjonarza ludowego. Angażował się także w pracę asystenta lokalnych wspólnot Franciszkańskiego Zakonu Świeckich. Był także przewodnikiem wielu pielgrzymek do Ziemi Świętej. Ostatnie dwa lata spędził w klasztorze w Gliwicach. Był człowiekiem bardzo pogodnym i otwartym na ludzi.

Wszechmogący Boże, zmarły o. Nikodem dążył do Ciebie drogą doskonałego naśladowania Chrystusa, którego umiłował, † spraw, aby się radował, gdy się ukażesz w chwale, * i razem ze swoimi braćmi miał udział w szczęściu wiecznym. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.

REQUIESCAT IN PACE