Zima nie nadchodzi, więc w naszym klasztorze ciąg dalszy jesiennych porządków! Zgodnie z poleceniem brata Jana, wikariusza i ekonoma naszego
domu, zapadła decyzja o "uszczupleniu" [ze względów bezpieczeństwa] wierzby
rosnącej na terenie naszego klasztoru. Najpierw przenieśliśmy
na bok altankę, która stała pod wierzbą, żeby fachowcy mieli miejsce do ścinania
gałęzi. Po dokonaniu drzewnego "sabotażu", ustąpiono pola nam. Razem z ojcem magistrem wzięliśmy się za zbieranie liści i gałęzi w jedno
miejsce, by potem wywieźć wszystko w bezpieczne miejsce. Trochę praca jak dla Kopciuszka, ponieważ podczas zbierania, mieliśmy oddzielać wierzbowe witki, które miały ulec rozkładowi w sposób naturalny, od większych gałęzi, które miały skończyć swój drzewny żywot w piecu naszej kuchni.
Kiedy już liście leżały na swoim miejscu, a drewno przy kuchni, mogliśmy z zadowoleniem stwierdzić, że po tej akcji, nasza wierzba stała się jakby mniejsza - jak na franciszkanów [braci mniejszych] przystało.
Kiedy już liście leżały na swoim miejscu, a drewno przy kuchni, mogliśmy z zadowoleniem stwierdzić, że po tej akcji, nasza wierzba stała się jakby mniejsza - jak na franciszkanów [braci mniejszych] przystało.
Oto jak nasz magister traktuje "siostrę" wierzbę |
Francesco i jego szacunek do przyrody |
Przynajmniej będzie czym palić w piecu |
Skoro o przyrodzie mowa zajęliśmy się również zwierzętami |
"Narzędzia zbrodni" - jak widać
niektórzy są w swoim żywiole
|
I tyle zostało z naszej klasztornej
wierzby!
Ciekawe co by na to powiedział nasz Seraficki Ojciec gdyby nas zobaczył ? |
P.S. Trzy dni później pozostałości wierzby zostały wywiezione z naszego placu. Bardzo żałujemy, że nie mieliśmy wtedy aparatu, bo zarówno dla wierzbowych gałęzi, jak i dla ich "oprawców", była to podróż pełna przygód.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz