czwartek, 1 maja 2014

Świętujemy "pierwszy maja" !!!

Gdzieś obiło się nam o uszy, że pierwszego maja chodziło się na pochody. Ponieważ tylko o. Augustyn jest na tyle wiekowy, żeby to pamiętać, postanowiliśmy przekonać się na własnej skórze o skutkach pierwszomajowych wędrówek. Choć jak się okazało, nie takie pochody prowadzono w zamierzchłych czasach, to jednak i tak warto było podjąć to [dla niektórych trudne i bolesne] wyzwanie!

Ponieważ nie chcieliśmy iść tak egoistycznie sami, postanowiliśmy dołączyć się do jakiejś większej grupy. Okazało się, że w pobliskiej Marianówce, w salezjańskim ośrodku [w tym momencie wzruszenie odbiera mowę zarówno magistrowi, jak i Rafałowi] stacjonuje franciszkańska majówka pod wodzą o. Kamila i o. Wiktora. Już na początku chcemy obalić wszelkie plotki, jakoby dołączenie się do tego zacnego grona mogłoby mieć coś wspólnego z chęcią wyłudzenia jedzenia, do którego postulanci zawsze są chętni. Nic bardziej mylnego. Wzięliśmy swoje zapasy w postaci trzech pudełek komunijnych ciastek [ciastka były świeże i nie pochodziły z Pierwszej Komunii magistra, jak coniektórzy twierdzili, ale z przyjęcia komunijnego chrześnicy Radka] oraz kilka litrów ulubionych napojów z niemniej ulubionego dyskontu :)
Nasz pierwszy tego dnia środek transportu i pierwsza stacja naszej majowej wędrówki

Pierszy etap - stacja PKP. Wesołym pociągiem, pełnym radosnych [czasem "pod wpływem] pasażerów świętujących dłuuuuuuuuuuuuuuuuugi weekend, udaliśmy się do Bystrzycy, skąd odebrał nas o. Kamil. Po przyjeździe do Marianówki i powitaniach z obecnymi tam "majówkowiczami" ruszyliśmy do pierwszego punktu naszej wędrówki - Góra Igliczna i Sankturarium Matki Bożej Śnieżnej - Przyczyny naszej Radości.

Jeszcze pełni sił i zapału ruszyliśmy pod górę

Widząc kondycję innych - nam humory dopisywały :)

 Już droga do tego malowniczego miejsca ukazała stan kondycji poszczególnych uczestników wycieczki. Na szczęście Góra Igliczna nie była daleko i już wkrótce stanęlismy u progu sanktuarium. Tutaj zostaliśmy bardzo serdecznie przyjęci przez miejscowego duszpasterza, który opowiedział nam o wszystkich detalach kościółka [pominął chyba tylko teologiczne znaczenie ławek, na których siedzieliśmy] i przedstawił nam historię miejsca.

Pierwsze udane podejście pod górę, o. Wiktora zostało nagordzone
powitalnym szpalerem i owacją

Po tym barwnym przedstawieniu rozpoczęła się Eucharystia, w czasie której działy się cuda. O. Augustyn zaniemówił [ale tylko na chwilę], natomiast o. Wiktor zrobił ze św. Józefa Rzemieślnika - Męczennika [w sumie kto doświadczył ciężkiej pracy, mógłby przyznać mu rację]. O. Kamil odprawił na koniec Eucharystii majówkę i tak zakończyliśmy nasze modlitewne czuwanie u Matki Bożej Śnieżnej, ponieważ w kolejce na oprowadzenie czekała już kolejna grupa. Szkoda tylko, że ze względu na panujące zasady nie można było robić zdjęć w środku sanktuarium.

Dzięki fotograficznym wizjom o. Wiktora udało nam się zrobić niejedno zdjęcie grupowe

Po Eucharystii i serii zdjęć, robionych według wizji o. Wiktora przed kościołem, udaliśmy się w kierunku Czarnej Góry, która była celem naszej wędrówki. 1205 m n.p.m. niektórych mocno przestraszyło, jednak nie było tak źle. Trasa przepiękna i choć przed nami kłębiły się czarne chmury - nie rezygnowaliśmy [choć były takie głosy].

Jak widać z kondycją u nas nieźle... 

 ...chociaż do sylwetki sportowca jeszcze niektórym dużo brakuje :)
Były ostre podejścia, po których rozciągały się proste leśne szlaki, była kapliczka, przy której odmówiliśmy Regina Coeli [wprawiając w konsternację przechodzących obok turystów], była piękna polana, na której w drodze powrotnej o. Wiktor prowadził bardzo pouczającą zabawę w "kręciołka", w końcu były skały, które również wprawiły o. Wiktora w fotograficzną wizję i wreszcie był szczyt z wieżą widokową!

 Entuzjazm Radka był powalający, Rafał zamyślony w sposób filozoficzny, natomiast magister potrafił się cieszyć z drobnych przyjemności :)

Kolejna wizja o. Wiktora sprowadziła nas na skały..

Powrót odbywał się tą samą drogą - tyle że w odwrotnej kolejności: wieża, skały, polana, zamiast Regina Coeli - Koronka do Bożego Miłosierdzia, leśne szlaki i strome zejścia. Trochę się śpieszyliśmy, bo na majówkowiczów czekała obiado-kolacja... a na nas pociąg, który pewnie nie poczekałby na stacji. Po dojściu do Marianówki, pożegnaliśmy się i oni poszli coś zjeść, a my obraliśmy kierunek - PKP Bystrzyca Kłodzka. Na szczęście dzięki dobroci o. Kamila nie musieliśmy tej trasy pokonywać piechotą. 


Niektórych ta polana przyprawiła o zawrót głowy, natomiast niektórzy doznali zasłużonego odpoczynku

Na stacji okazało się, że najbliższy vlak przyjedzie dopiero za ponad godzinę, więc poszliśmy na małe conieco, aby uspokoić grające marsza kiszki w naszych brzuchach. Wydawało się, że najprościej i najszybciej będzie zaspokoić głód pizzą. Tak więc znaleźliśmy miłą pizzerię, zamówiliśmy pizzę i czekając na upragnione jedzienie orzeźwialiśmy się herbatką lub napojami chłodzącymi [tym razem nie pochodzącymi z "naszego" dyskontu]. Niestety wizja szybkiej pizzy okazała się mylna i kiedy nerwowo zaczęliśmy spoglądać na zegarki, okazało się, że była mała awaria pieca. Stanęliśmy przed trudnym wyborem - pizza czy pociąg? Na szczęście w ostatniej chwili otrzymaliśmy upragnione kartoniki z niemniej upragnionymi okrągłymi plackami i udaliśmy się na pociąg. Gdyby powstała konkurencja w "chodzie sportowym z gorącą pizzą" na czas - bylibyśmy mistrzami! W jedzeniu powyższej pizzy - też. 

Zmęczeni, ale zadowoleni wróciliśmy do naszego klasztoru! Tak nam minął pierwszy dzień maja! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz