czwartek, 8 maja 2014

Wśród zwierząt

Nie zawsze plany magistra się sprawdzają... czasem niespodzianki są dla nas bardzo korzystne. Tak było i tym razem. O. Augustyn, planując [już długo wcześniej] nasz grafik, myślał, że z okazji uroczystości św. Stanisława, pójdziemy w górki, tak jak niegdyś bywało i dzięki temu będziemy mieli okazję, zarówno odpocząć, jak i doświadczyć tak ważnego dla nas franciszkanów - kontaktu z naturą. Ale jak wiadomo "magister myśli, ale Pan Bóg kreśli" i tym sposobem, ponieważ cały czas pogoda była niepewna, o. Augustyn postanowił obrać inny kierunek na wycieczkę z aspektem przyrodniczym. Przeglądając internetowe zasoby, zauważył, że z jakiejś okazji, jakiś dotacji, jakiejś Uni Europejskiej w dniu planowanej wycieczki bilety do Wrocławskiego Ogrodu Zoologicznego kosztują tak mało, że nawet nas było na nie stać. Naszemu magistrowi otworzyła się szufladka z napisem "wspomnień czar" i obliczył, że ostatni raz w tym pięknym i niepowtarzalnym miejsu był ponad ćwierć wieku temu... Kawał czasu... Tym sposobem obraliśmy kierunek ZOO! 

Po uroczystej, porannej Eucharystii, modlitwach i śniadaniu, wsiedliśmy do niezawodnego busa. Droga minęła szybko, ponieważ chcieliśmy przekroczyć bramy naszego celu, zanim te rejony stolicy Dolnego Śląska zostaną zalane przez falę juwenaliowego pochodu, który miał mijać m.in. właśnie ZOO. W drodze, tradycyjnie towarzyszyły nasz Godzinki ku czci Niepokalanego Poczęcia NMP i komentarze na temat innych użytkowników dróg oraz sposobów bezpiecznej, aczkolwiek dynamicznej jazdy samochodem. Tak płynęla nam podróż do Wrocławia. Po zaparkowaniu samochodu przy naszym klasztorze, ruszyliśmy komunikacją publiczną w kierunku enklawy przyrody w wielkim mieście! Komunikacja miejska z przystanku na przystanek zapełniała się uczestnikami juwenaliowych zabaw, ale my niewzruszenie kierowaliśmy się tam gdzie więcej zwierząt [choć zachowanie i wygląd niektórych współpasażerów kazał nam się zastanowić, gdzie będzie bardziej "ludzko"] :)

Dotarliśmy do ZOO...
Poniżej w telegraficznym skrócie fotorelacja z naszej wędrówki wśród zwierząt: 

 Postulantowi niegroźne żadne niebezpieczeństwo...
...szczególnie, kiedy ktoś tak ładnie się do niego uśmiecha...

 Magister zastanawiał się jak owe ptaszki wyglądałyby na talerzu...

 Król ZOO [wraz z królową] leniwie obserwowali nasze starania zrobienia im zdjęcia...
ciekawe co sobie o nas myśleli...

Antylopy również zdawały się być niezainteresowane naszą obecnością, a gnu, które koniecznie chciał zobaczyć Radek, schowały się tak, że nie udało się ich dojrzeć

 Jak dowiedzieliśmy się z tabliczki informacyjnej, strusie widzą na odległość do 5 km i pewnie te również nie chciały marnować spojrzenia na kogoś, kto stał tak blisko jak my...

Za to żyrafy to my poobserwowaliśmy sobie z daleka...

Mówi się, że strusie to nieloty...
niemalże na własnej skórze doświadczylimy, że struś jak chce - to poleci...

Radek z Rafałem chcieli się poczuć jak na safari...

...jednak dziękowaliśmy Bogu, że w naszej rzeczywistości nie spotykamy zwierząt z taaaaaaaaaaakimi rogami, bo mogłoby to być niemiłe spotkanie... Szanownym Czytelnikom pominiemy wszelkie pomysły na to, co takie zwierze mogłoby nam zrobić... nasze wizje okazały się zbyt brutalne :)

W pawilonie o nazwie MADAGASKAR, dojrzeliśmy wśród liści toperza, a może nie toperza?

 Specyficzny gatunek stonki utrudniał nam zwiedzanie. Charakteryzował się jaskrawymi kamizelkami i częstymi pytaniami: "po co?"; "dlaczego go tu nie ma?"; "psze pani - co to jest?" i ogólnymi stwierdzeniami typu: "nudzi mi się" :)

  
Jak się okazało pomidorowa może być nie tylko zupa, ale również żaba,
którą  trudem dojrzeliśmy wśród liści...

 Każdy mógł poczuć się jak król Julian...

Nie zabrakło wątków i przemyśleń pobożnych, a to za sprawą pelikanów, które są symbolem Jezusa Eucharystycznego, ponieważ w niebezpieczeństwie głodu karmią swoje dzieci własną krwią, rozdiobując sobie bok.

Dłuższą chwilę spędzieliśmy przy wybiegu dla misiów... upssss... dla niedźwiedzi :)

Okapi w modnych leginsach...

Przy wybiegu dla dzikich świnek, dało się zauważyć pewne podobieństwa do struktury naszej gromadki, choć magister tradycyjnie rozważał raczej kwestię prosiaczka z rożna...

Przedstawiciel strusi dumnie prezentował się przed Tomkiem robiącym zdjęcia...

Surykatki zachwyciły nie tylko nas... 

Przy zagrodzie z koniami, natknęliśmy na kolejną grupkę małej "szarańczy"...


Ponieważ niebo się zachmurzyło i zaczęło padać, schowaliśmy się do ogromnego terarium. Miejsce to zachwyciło nas ilością różnorodnych gatunków gadów, pająków, płazów, patyczaków itd. Jednak po odwiedzeniu tego miejsca i zobaczeniu wszystkich grzałek, lamp, grzejników itp, przypomnieliśmy sobie ostatnią zimę i stwierdziliśmy, że nie byłoby szans, aby u nas zorganizować coś podobnego... "zimny chów", który miał wzmocnić postulantów, spowodowałby raczej wyginięcie wielu gatunków :)

Ze słońca, które znów pojawiło się na niebie, cieszyli się nie tylko postulanci... 

Obiektem naszych wspólnych zainteresowań okazał się wybieg z pawianami...

...ciekawe dlaczego? 
Ponieważ widzimy, jak szybko rośna nasza waga w postulacie oraz znamy kroniki poprzednich kursów, widzieliśmy zdjęcia starszych wspólbraci i widzimy ich stan obecny, zdajemy sobie sprawę co może nas czekać, dlatego uważnie przyglądaliśmy się zwierzętom wysokogabarytowym :)


Nie mogło obyć się bez różnorodnych ptaków. Małe i wielkie, kolorowe i szare, głośne i ciche... Każdy znalazł coś dla siebie, a Rafał, nawet próbował rozmawiać z pawiem, szukając wspólnych znajomych :)

Na koniec naszej wędrówki, magister wyraźnie się ucieszył, nikt nie został omyłkowo [albo i nie ;) ] zamknięty na jakimś wybiegu...

To był telegraficzny skrót... Nie wszystko udało nam się sfortografować i Wam pokazać... Nie wszystko też udało się zobaczyć, ponieważ czas nam nie pozwalał. Każdy z nas obiecał sobie, że tu jeszcze wróci... pewnei z termosem kawy i dużą ilością kanapek, bo można tu spędzieć duuuuuuuuużo czasu... a Tomek już oczyma wyobraźni widział nas przechadzających się alejkami ZOO w pełnym uhabitowaniu - czyli już niedługo... W każdym razie polecamy to miejsce! 

Po przekroczeniu bramy ZOO, gdzie było zielono, ładnie i naturalnie, Wrocław przywitał nas rzeczywistością remontowo-dezorganizacyjną. Jednak nie przeraziła nas ta wielkomiejska dżungla oraz brak cywilizowanych dróg i przedzierając się przez plac budowy, udaliśmy się do pobliskiego szpitala, aby odwiedzić siostrę o. Augustyna, która od kilku dni wracała tam do zdrowia. Następnie, idąc kluczem rodzinnym, nawiedziliśmy dom rodzinny magistra, a ponieważ Mama miała imieniny, nie odmówiliśmy tradycyjnej kawy, która pojawiła się na stole dopiero, jak porządnie się najedlismy znanymi nam krokietami i nie tylko :) 

Choć wracaliśmy dość późno, humory nam dopisywały, bo zaprawdę dzień był zacny :) Bogu podziękowaliśmy modlitwą różańcową, a po modlitwie - zgodnie z tematem i artakcją dnia - wszystkim nam otworzyły się szufladki z żartami o zwierzątkach. W dobrych nastrojach dojechaliśmy do Kłodzka, gdzie błyskawicznie udaliśmy się do łóżek, bo jutro miał być pracowity dzień!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz