czwartek, 4 lutego 2016

Historia pewnej klęski, czyli jak góra nas pokonała

"Każdy ma swój Everest"



Cel naszej dzisiejszej wyprawy, to 847 m n.p.m. Sanktuarium Matki Bożej Przyczyny Naszej Radości "Maria Śnieżna". Podobało się nam, oj podobało. Podobało się, kiedy przeglądaliśmy przewodnik, podobało – kiedy wchodziliśmy. Stroma góra, w piękne poprzeczne paski – niesamowity po prostu widok, efekt intensywnego wietrzenia. 
Plan wycieczki był dość prosty – wejść i zejść, tą samą drogą, która wydawała się dość krótka i niezbyt czasochłonna. Krótka to ona była – i to bardzo, bo okazała się… piekielnie stroma. 
Do stromizny jesteśmy przyzwyczajeni, ale stromiźnie towarzyszył naprawdę nieprzyjemny piarg. Ekspedycja miała trwać max 8h. przygotowania trwały od 4 miesięcy więc nie mogliśmy czuć strachu przed tak wielkim wyzwaniem. Wcześniej udało nam się zdobyć parę okolicznych szczytów: m.in.: "Wysoki kamień", "Górka Maryi", "Kukułka", "Jeleniec", "Bębnik", "Przełęcz Łaszczowa", "Halimberek","Reksio" "Szpila" "Grzybek"... i wiele innych. 
U podnóża gór przeznaczyliśmy profilaktycznie 10 min na rozgrzewkę i aklimatyzację. 
I wystartowaliśmy... po 7 sekundach góra powaliła naszego najlepszego zawodnika. Prawie nokautem. Lekko oszołomiony trzymał się poręczy jeszcze około minuty. Widziałem niknący ogień walki w oczach, po kolejnej minucie nastąpiła kapitulacja. Walka została przerwana. W pełnej pokorze przyjął porażkę i wrócił do auta. 
Mowa naszym ojcu magistrze Augustynie. Na szczęście obyło się bez noszy. Szybko znaleźliśmy szpital. Wizyta nie trwała długo. Szybkie prześwietlenie i diagnoza - skręcona kostka.

Dobrze jest mieć w kimś oparcie
Foto relacja TUTAJ


Kacper szykujemy się na rewanż !!!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz